piątek, 6 marca 2015

Uważaj na przekąski!

Używki na dłuższą metę są złe. Na krótszą - myślimy, że wszystko jest dla ludzi i że jeśli tylko zechcemy to w każdej chwili możemy z nimi zerwać. Jak Banderas z pączkami. Ale one tylko pozorują poczucie trzymania nad nimi kontroli.

Tak samo działają przekąski.
Weźmy takie chrupki kukurydziane. Jawią się jako niewiniątka, bo przecież są glutenfree, więc nie uczulają, nie zapychają żołądka, a niemowlę, jedząc je ćwiczy chwyt i koordynację wzrokowo - ruchową. Cóż może zaszkodzić jeden chrupek? A kiedy niemowlak podrośnie to i dwa i pięć cóż zaszkodzą? Przecież wszystko mamy pod kontrolą. A wafel ryżowy? Skład wafli o smaku naturalnym to: ryż. Ryż jest zdrowy, c'nie? Z czasem jednak dziecku nudzą się chrupki i wafle, więc wprowadzamy nowości: to paluszek, to więcej paluszków. Raz na jakiś czas lizaczki, lody, ciastka. Czy coś w tym złego? Absolutnie, dziecię ma apetyt, kocha zdrowe jedzenie i nie ma nadwagi. To co, zwiększamy pulę? A niech ma.

Mniej więcej tak to u nas wyglądało. Podjadanie dotyczyło tylko przekąsek nie słodkich, do tego serwowanych wyłącznie po daniach obiadowych - i to uśpiło naszą czujność. Mieliśmy jako taką kontrolę nad jakością przekąsek i częstotliwością ich podawania, ale w pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że dzieci żyją w nieustannym oczekiwaniu. Pierwsze słowa po przebudzeniu brzmiały "palu!" [paluszki] - szczególnie umiłowane przegryzki. Wszystkie posiłki [i niektóre zabawy] kończyły się żmudną pogadanką o tym, że "palu" będą po obiedzie. Po zjedzeniu otrzymanych w końcu niemałych porcji "palu" zaczynały się rozpaczliwe błagania o następne. "Palu" na dojadanie po obiedzie, "palu" na długą drogę autem, "palu" na kryzys. Zanuć z nami: "palu są dobre na wszystko, palu na drogę za śliską ..." Zorientowaliśmy się, że popadliśmy w maniakalne gromadzenie zapasów "palu", żeby przypadkiem nie zabrakło. I tak do obłędu.

Im większe dziecko tym trudniej zmieniać nawyki żywieniowe oraz tłumaczyć dlaczego coś, co kiedyś było normą nagle zostaje ograniczone. Ocknęliśmy się w porę i zabraliśmy się do działania od razu, stanowczo i konsekwentnie - kiedy dzieci miały niecałe 3 lata i 1,5 roku.

Jak? Tak:

1. Wprowadziliśmy przekąski wyłącznie po II daniu obiadowym [dotychczas były i po I i po II]. Udało nam się dość łatwo wytłumaczyć dzieciom, że po zupie nie będzie palu, bo nie zmieściłoby im się w brzuszkach ich ulubione mięsko, brokuł, ryżyk, rybka, marchewka etc.

2. Zmniejszyliśmy nieco odstęp między I a II daniem, żeby ta nagła przepaść czasowa bez przegryzki nie powodowała zbytniego głodu.

3. Stopniowo zmniejszaliśmy ilość palu na porcję [obecnie są to 4 sztuki dla młodszej i 6 dla starszej]. Nie ma też repet. Od początku uprzedzamy, że dostają tylko jeden raz i nie będzie więcej. I tego się trzymamy.

4. Przeniosłam owoce, które jadły zwykle na podwieczorek w miejsce II śniadania, a na podwieczorek wprowadziłam suszone owoce, pestki słonecznika/dyni, ciasteczka własnoręcznie pieczone. Dzięki temu cierpliwie czekają na smakołyki i nie tęsknią aż tak strasznie za palu.

5. Jeśli się nie domagają, udajemy, że nie istnieje w przyrodzie coś takiego jak palu i staramy się odwieść ich myśli jak najdalej od kuchni. Wymaga to trochę energii, ale daje efekty. Czasami zapominają o palu na kilka dni z rzędu.

I tak mieliśmy dużo szczęścia, że były to tylko mało szkodliwe przekąski. A gdyby do tego wszystkiego doszłaby kochająca, nie słuchająca nikogo babcia, zalewająca wnuki miłością o smaku czekolady? Goście, którym niezręcznie przyjść bez słodkiego poczęstunku dla dziecka? Przedszkole, które odkrywa przed naszymi szkrabami tajniki smaku dzieciństwa? Nie wykaraskalibyśmy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Keep calm and leave a comment