wtorek, 31 grudnia 2013

Nowości w świecie Mani: marchewka & śliniak BabyOno

Podczas naszej świątecznej objazdówki wypoczynkowej (przynajmniej w założeniu) miał miejsce pewien incydent. Otóż pewnego razu trzymałam Marysię na rękach i jednocześnie jadłam ciastko. Mania jak zawsze przyglądała się obiektowi, który wędrował do mojej buzi i najwidoczniej obmyśliła sobie w główce plan zdobycia go, bo po chwili, z przyczajki, zupełnie nagle rzuciła się całą sobą na ciastko, niczym gepard na gazelę przy wodopoju. Najpierw wbiło mnie fotel z niedowierzania, po chwili poniósł mnie niepochamowany śmiech.

Wniosek nasuwał się sam: dłużej nie można czekać. A oczekiwanie dodatkowo przedłużył nasz wyjazd. Ale przyszedł już czas na ten przełomowy moment pierwszej łyżeczki. Nie była to jednak ugotowana maminymi rękami domowa zupka, tylko marchew ze słoiczka. Kiedy mieszka się w mieście, w którym pani za ladą na prośbę klienta czyta skład produktu, ale podaje błędne informacje, żeby tylko sprzedać (a przykłady oszustw i naciągania można mnożyć) to zaufanie do sprzedawców osiąga poziom ujemny. Zatem zdrowych warzyw trzeba szukać tam, gdzie procent pewności jest najwyższy: we własnym ogródku bądź w słoiczkach. Z racji pory roku ta pierwsza opcja odpada.

100% marchew

Marysia ochoczo i z apetytem wylizywała swoją upragnioną łyżeczkę z papką. W sumie zjadła ok 4 łyżeczek i nie pogardziłaby większą ilością. Byłam pełna wzruszenia i zachwytu nad jej uroczym zajadaniem, mlaskaniem, zabawnym i typowo niemowlęcym poruszaniem się policzków. Nie była nieporadna, ani zaskoczona nowościami w swojej buzi, ale z zaangażowaniem i pewnością siebie przyjmowała je i najwyraźniej sprawiało jej to dużą przyjemność. Moja krew!

omnomnomnom


to była pyszota



Żeby nie marnować reszty posiłku dodałam trochę do Amelcinej zupki, a resztę zostawiłam na jutro. Nie wydaje mi się, żeby marchew została źle przyjęta przez naszą Małą, ale obserwować będę.

Podczas pierwszego obiadku Marysi towarzyszył nam nowy śliniaczek, który otrzymałyśmy od producenta BabyOno. Pierwsze co mogę o nim napisać to walory wizualne i wykonanie: żywe kolory (my dostałyśmy żółtego tygryska, ale są jeszcze cztery inne zwierzaki do wyboru), nowoczesny design, odpowiednia miękkość, elastyczność oraz rozmiar. Tymi atutami wywarł na nas bardzo dobre pierwsze wrażenie.


















Zapięcie, z jakim nie miałam dotychczas do czynienia okazało się proste w użyciu, estetyczne oraz funkcjonalne ze względu na regulację.




A w swojej roli spełnił się perfekcyjnie. Pierwsza wypróbowała go Amelka, która zawsze musi przetestować każdą nową rzecz Marysi (łącznie z gryzakami i butelkami, więc i śliniak nie był wyjątkiem). Podczas jej obiadu zdecydowanie przydała się kieszonka, która wyłapywała rozlewającą się zupkę. A przy ruchliwych dzieciach to ważne.





















Poza tym śliniaczek, który patrzy jest niezwykle atrakcyjny i zajmuje dziecko, ułatwiając karmienie, a jednocześnie nie rozprasza go.

'koko' !?
gdzie śliniak ma oko?





















Marysi też spodobał się silikonowy tygrysek. Najpierw posłużył do zgniatania, przy czym pozostał bez śladu użycia...





... a następnie skutecznie zabezpieczył ubranko przed trwałymi zabrudzeniami.







Na koniec umyłam go ciepłą wodą i znów jest jak nowy. Czeka na jutrzejszy obiad. Zdecydowanie wkupił się w łaski naszej rodziny.
A mnie urzekł dodatkowo brakiem bisfenolu, ołowiu i fitalanów.

Analiza porównawcza: szmaciane śliniaki dają się wyprać, ale bardzo szybko się niszczą. Rzepy w zapięciu tracą swoją przyczepność, napki często się rozrywają, a wiązania wcinają włosy dziecka. Ceratkowe śliniaki z kieszonkami nie są wystarczająco sztywne i w efekcie fruwające jedzenie ląduje i tak na ubranku. Dużych silikonowych śliniaków nie wypróbowywałam, bo wydawały mi się zbyt obciążające i przeszkadzające maluszkowi. Naszemu nowemu tygryskowi BabyOno nie brakuje niczego.

Dziękujemy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Keep calm and leave a comment