środa, 25 marca 2015

W Lublinie jest Inaczej.





W lutym zaczęłyśmy z Amelią cykl babskich wyjazdów. Taki chill out międzymiastowy, podczas którego oddajemy się atrakcjom kulturalno - towarzyskim. Póki co zrealizowałyśmy jeden, bo doszłyśmy do wniosku, że nie-ciepło nie jest najodpowiedniejszym gruntem pod uprawę turystyki krajoznawczej. Postanowiłyśmy więc poczekać na bardziej sprzyjające okoliczności przyrody, aby zdobywać kolejne miasta. Czyli już szykujemy kolejny trip :)












Poza sprawami rekreacyjnymi, które są głównym celem naszych wyjazdów, szukamy również zdrowych i bezglutenowych punktów gastronomicznych. Pierwszy na celowniku stanął Lublin - miasto moich studenckich przygód. Jest więc znane mi dość dobrze, a jednak żadna oferta lubelskich knajpek w temacie zdrowej kuchni nie przychodziła mi do głowy. Wtedy to przyjaciel dał mi namiar [więcej - sam nas tam zaprowadził] na lokal, który miał serwować właśnie bezglutenowe dania. Miało być inaczej niż wszędzie.

Weszliśmy więc do Inaczej, przy Chopina 35. Pierwsze wrażenie: pomieszczenie małe, acz bardzo przytulne i gustowne [choć poszłabym z designem trochę bardziej w kierunku nowoczesności]. Tym, co urzekło mnie najbardziej był kominek. Duży, skwierczący, ognisty, klimatyczny. Kiedy tam byliśmy podkreślał atmosferę zimowo - walentynkowego popołudnia, ale moim zdaniem może wpasować się znakomicie w każdą porę i każdy wystrój wnętrza. Kocham kominki.

źródło: https://www.facebook.com/restauracjainaczej?fref=ts


Tak czy INACZEJ, najważniejsze było to, czym restauracja może nas nakarmić. Jej oferta nie była pokaźna, ale okazało się, że menu jest tylko kartą poglądową. Czyli, że prawdziwym spisem dań jest ... sam szef kuchni, który podchodził do klienta indywidualnie - dosłownie. Podchodził, uprzejmie rozmawiał, cierpliwie doradzał, imponował wiedzą na temat alergii, glutenu i celiakii. Pierwszy raz spotkałam się z takim rozwiązaniem, ale bardzo mi się spodobało. O ile początkowo wydawało mi się, że będziemy trudnymi klientami, bo nie dość, że Amelka nie może jeść wielu rzeczy to do tego czasami lubi jednak pogrymasić, o tyle na koniec poczułam się zrozumiana i zaspokojona. Master chef miał w ofercie pełen wachlarz zdrowych produktów i nieskończone propozycje kombinacji. Mogliśmy wybrzydzać na wszystkie strony. Ostatecznie Mela dostała bulion [z prawdziwych warzyw!] ze szpinakiem i bezglutenowym makaronem, a my penne z łososiem i multiwarzywami, w sosie kokosowo - pomarańczowym. Nawet herbata nie była zwyczajna - wszystko, co znajdowało się w zaparzaczu nadawało się do zjedzenia. Na koniec Mela zaopiekowała się szarlotką bezglutenową z jagodami goji i nic więcej nie było jej potrzebne do szczęścia. Wszystko było nieprzyzwoicie pyszne i nie powodowało skutków ubocznych - jak to często w przypadku dań restauracyjnych bywa. Jak dla mnie to jedyne miejsce na mapie kulinarnej Lublina, które będziemy odwiedzać przy okazji wizyty.

Po - le - ca - my :)

P. S. Autorem większości zdjęć jest nasz przyjaciel Dejw, któremu serdecznie dziękuję. I za zdjęcia i za rewelacyjny namiar na kuchnię.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Keep calm and leave a comment