środa, 26 lutego 2014

Białe szaleństwo. Sól i cukier.

Sól i cukier. Co prawda są to przyprawy, których spokojnie może używać mama karmiąca bez obaw o rewolucje brzuszkowe maluszka, ale jednocześnie są elementami niepożądanymi w diecie zarówno dorosłych jak i dzieci. Szczególnie dzieci.





Ja sama swego czasu nie wyobrażałam sobie życia (a przynajmniej jedzenia) bez przypraw. Karmienie Amelki i związane z nim apokalipsy zmusiły mnie do nawrócenia i do zgłębienia tematu. Okazało się, że stosowanie przypraw nie jest zwyczajnym procederem w codziennym kucharzeniu, ale brutalnym przestępstwem popełnianym na naszych organizmach. Przywódcą szajki złoczyńców jest dobrze nam znana sól. Przy akompaniamencie glutaminianów, siarczanów, barwników i całej rzeki chemicznych śmieci sieje ona zniszczenie wśród rzeszy nieświadomego ludu. Takie można odnieść wrażenie po lekturach artykułów oblatanych w temacie specjalistów od żywienia. W kwestii tablicy Mendelejewa w dodatkach do jedzenia zgadzam się w 1000%. Bezlitosną szkodliwość tych składników potwierdza reakcja niemowlęcia na 'skażone' mleko mamy, powstałe po skonsumowaniu przez nią 'skażonych' dań.. Jeśli chodzi o samą sól to temat łagodzi Magda Gessler. Otóż stwierdza ona, że wszystko jest dla ludzi, tylko z umiarem. Proste? Dla nas tak. Ale pediatrzy, dietetycy i inni specjaliści jak mantrę powtarzają, że nie dla dzieci sól. Dopuszczalna dla nich ilość jest równa zaledwie tyle ile zmieści się na koniuszku noża. Nadmiar soli powoduje obciążenie układu pokarmowego maluszka i nieprawidłowe jego funkcjonowanie.




Spójrzmy teraz na walory smakowe. Dla wielu z nas nieprzyprawiona potrawa jest BEZ SMAKU. Trzymając się tych naszych preferencji popadamy w przekonanie, że dziecko, które nie chce czegoś zjeść też odczuwa, że jest to niedobre czy wręcz BEZ SMAKU. Nic bardziej błędnego! Dziecko nie zna smaku doprawianych potraw, zatem nie ma porównania. Nowe składniki mają po prostu INNY SMAK niż te, które znało dotychczas. Mogą mu się one nie podobać, ale nie znaczy to, że ono nowej rzeczy nie lubi. Musi się tylko jej nauczyć i przyzwyczaić. To zupełnie naturalny proces. Może uspokoję Was informacją, że niektóre smaki trzeba wprowadzać powoli i cierpliwie. Nawet 11 razy. Nie trzeba zatem się zniechęcać i zamartwiać, jeśli malec zaprotestuje przy pierwszym brokule czy zupie szpinakowej. Czasem trzeba tylko odpowiedniego podejścia. I warto pamiętać, że dziecko też może mieć po prostu gorszy dzień i humor, co nie sprzyja nowościom. Przetestowałam tę teorię więc wiem co piszę. Bywało tak, że Amelka pokochała jakieś warzywo czy owoc od pierwszego zjedzenia, za to przy innych musiałam czynić wysiłki, żeby ugryzła choć kęs. Np. ukrywałam buraczka na łyżeczce pod mięskiem, które uwielbia. Nieco ją w ten sposób oszukiwałam, ale zaowocowało to w końcu zamiłowaniem do czerwonych krążków. Cel uświęcił środki.



A cukier? Nadwaga, próchnica, brak apetytu, zaparcia, cukrzyca - ot co może nam on zaoferować. Oczywiście nie pozbędzie się go na dłuższą metę, ale początkowo, kiedy jest to najważniejsze - warto go unikać. Amelka do tej pory obyła się bez słodyczy, za to uwielbia owoce. Mam nadzieję, że w pierwszych latach życia po prostu nauczy się, że są one najlepszymi słodyczami i uniknie wielu problemów. A nawet jeśli kiedyś sięgnie po napoje słodzone, ciastka etc. to przynajmniej jej układ pokarmowy będzie odpowiednio przygotowany, a w razie dolegliwości post-słodyczowej będzie umiała to oznajmić (malutkie dziecko nie potrafi przecież powiedzieć czy i co je boli).





























Przy pierwszych przygodach ze słodkościami polubimy się z miodem, który ponoć jest najzdrowszym zastępnikiem cukru. A kiedy przyjdzie pora na ciasteczka czy torty użyjemy nierafinowanego cukru trzcinowego. Dla zdeterminowanych zmianą diety oraz zagorzałych przeciwników cukru nie będzie większym problemem przygotowywanie słodkości na niesłodko. Próbowałam takich. I pozostanę po prostu przy lepszych zastępnikach i w ograniczonej ilości.


To od nas zależy jaką przyszłość zafundujemy naszym maluchom. Wybierajmy świadomie!




10 komentarzy:

  1. Bardzo dobry post:) Zaraz podlinkuje na mojej tablicy. Jeśli mogłabym tylko o coś poprosić- troszkę większa czcionka dla moich ślepych oczu, bo musiałam się nieźle skupiać;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi ogromnie :)
      Twoja prośba jest jak najbardziej wykonalna. Takie sugestie są zawsze mile widziane, to w końcu czytelnikom ma być dobrze :)

      Usuń
    2. Podpisuje sie pod tym rekami i nogami. Post swietny ale czcionka za mala:)

      Usuń
    3. Bardzo dziękuję za przychylność :)
      Czcionka już naprawiona, powinno być dobrze. W razie czego jeszcze ją podkręcę.

      Usuń
  2. Wspaniały tekst! Jam specjalista i zgadzam się z Tobą co do zdania! :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No teraz to już się rumienię :) Zastanawiałam się czy kiedyś do nas zawitasz i zaopiniujesz swoim wprawnym okiem. Cieszę się, że nie podpadłam dyplomowanej specjalistce ds. żywienia :)

      Usuń
  3. Dobry tekst. Ja dopiero tak naprawde sie ucze o zdrowym zywieniu, ale moja 7 miesieczna corcia nie zna jeszcze smaku slonego i slodkiego (no chyba ze naturalna slodycz owocow) i dlugo jeszcze nie pozna. Wszyscy wokol uwazaja mnie za wariatke, bo przeciez te kaszki z cukrem sa takie super smaczne, a ja wybieram te bez(ktore mojej corci bardzo smakuja),pytaja dlaczego nie daje jej jakis herbatnikow czy "polizac czekolady". Uwazam, ze dziecko to biala karta, kiedys na pewno pozna smak slony czy smak cukru,to nieuniknione, ale bede ja przed tym strzegla tak dlugo jak moge. Dziecko to biala karta, po co uczyc je zlych nawykow. Dopiero sie ucze zdrowo odzywiac, ale zmieniam takze diete swoja i meza, by dac dobry przyklad coreczce, a dla znajomch i czesci rodziny pozostane dziwolongiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim odczuciu nie masz nic z 'wariata' czy 'dziwoląga'. Wprost przeciwnie - dbasz o zdrowie swojego dziecka, a to bardzo zdrowy odruch. Masz za sobą sztab ekspertów oraz doświadczonych mam, które Cię popierają i zawsze możesz się na nie powoływać. Iście pod prąd nie jest łatwe, ale daje niezwykłe rezultaty. Mamy, które też cierpią na presję otoczenia mogą brać z Ciebie przykład :) Dzięki Ci!

      Usuń
  4. Zgadzam się z Panią i twierdzeniem, że dziecku należy ograniczać ilość spożywanych cukrów i słonych potraw, ale wg mnie we wszystkim należy mieć umiar. Jakby na to nie patrzeć myśmy się wychowali bez tych wszystkich nakazów i zakazów żywieniowych. Mało kto wiedział o skazie białkowej czy celiakii. Dzieci piły mleko prosto od krowy, wcinały kiełbasy jak tylko nauczyły się gryźć, a teraz straszą przebiałczaniem i otyłością. A prawda jest taka, że kiedyś dzieci potrafiły wszystko wybiegać, a teraz mało jakie dziecko można spotkać na placu zabaw (a bywam codziennie). Ale i specjaliści tak naprawdę nie mają o tym pojęcia, bo wytyczne zmieniają się co roku. Osobiście nie eksperymentuje na swoim dziecku i przesadnie nie przejmuję się wytycznymi WHO. To nie znaczy, że u mnie soli idą kilogramy. Nie muszę dosalać słoiczków (które moje dziecko uwielbia), ale nie odmawiam mu też, gdy sięgnie po osolony ziemniak z mojego talerza, albo chce zjeść przyprawioną zupę z talerza taty. We wszystkim trzeba zachować dystans i zdrowy rozsądek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej zgadzam się ze zdroworozsądkowym podejściem. Nie zabraniam dzieciom zjedzenia czegoś słodkiego czy słonego od czasu do czasu, ale wiem, że to sporadyczne przypadki, a zatem nieszkodliwe :) Niektórzy rodzice natomiast uważają, że MUSZĄ doprawić, bo inaczej dziecko nie zje. I wtedy sól i cukier pozostaje na porządku dziennym, często staje się to wręcz nie do opanowania.

      Natomiast w kwestii naszej przeszłości ... To prawda, że mało kto wiedział kiedyś o skazie białkowej, celiakii, nietolerancji pokarmowej etc., ale nie oznacza to, że tych dolegliwości nie było. Dostawaliśmy wszystko jak leciało, ale to nie oznacza, że dzieci nie chorowały. Teraz, dzięki większej świadomości możemy po prostu zniwelować dolegliwości u naszych dzieci i pomóc im, np. eliminując niektóre produkty z diety. Fakt, niektóre dzieci czuły się dobrze, ale tak samo jest dziś. I nie jest to kwestia czasów, w jakich żyjemy czy żyliśmy, tylko indywidualnych predyspozycji zdrowotnych.

      Tak, pamiętam, że jako dziecko jadłam parówki, pasztety, słodycze i piłam napoje gazowane ;) Ale nie zgodzę się z tym, że to było ok. Problem otyłości mnie nie dotknął, ale przerabiałam całkiem sporo innych. Toteż argumenty pt. 'w naszych czasach można było jeść wszystko i żyjemy' zupełnie do mnie nie przemawia.

      P.S.
      Jestem Agata, zachęcam do zwracania się po imieniu :)

      Usuń

Keep calm and leave a comment