poniedziałek, 3 marca 2014

Mr. Wu u Mani

Śliniak. Co to takiego? Jest to przedmiot, który prędzej czy później staje się integralnym elementem obrazu przestrzeni kuchennej każdego domu, w którym zamieszkuje dziecko. Nic więc dziwnego, że rynek kipi od innowacyjnych, designerskich propozycji śliniaków, w gąszczu których ciężko się odnaleźć. Bo wybór jest ważny, jeśli nie w smak jest nam rwanie włosów z głowy z powodu kolejnego zniszczonego obiadem ubranka.

U nas w domu piętrzy się sterta śliniaków różnistych, z których większość nie nadaje się (już) do użycia.
Dzięki uprzejmości firmy Oops - do it again Polska w obraz naszej przestrzeni kuchennej wkomponował się ostatnio śliniak z wizerunkiem Mr. Wu.
Kim jest Mr. Wu, na jak długo u nas zabawi i czy trafi na stertę? O tym zamierzam Wam dziś opowiedzieć.

Wspomniany Mr. Wu to sowa, członek pewnej ciekawej gromadki. Wraz z przyjaciółmi: Happy, Cookie, Jerry, Pic, Mushee, Lady i Chocolat au lait tworzy kolorowy zespół wesołych, niepowtarzalnych postaci, zdobiących całą gamę zabawek i produktów Oops - do it again. Przyciągają wzrokiem, nie powiem. W naszym barwnym życiu kolory odgrywają ważną rolę. Zatem Pan Sowa bez trudu wywalczył sobie nasze względy już na wstępie. Potwierdziło się porzekadło, że ładnemu w życiu łatwiej.





Dozę niepewności wzbudził we mnie jednak materiał, z jakiego śliniak powstał oraz zapięcie - na rzep. Producent utrzymuje, że materiał jest nieprzemakalny i łatwo zmywalny. Po doświadczeniu śliniaczanych poprzedników postawiłam naszemu nowemu obiektowi wysoką poprzeczkę. Choć przyznam, że swoją przecudną urodą tak mnie zachwycał, że w ogóle nie miałam ochoty go wypróbowywać, żeby przypadkiem się nie pobrudził. No ale się pobrudził. A jako że testowała go zarówno Marysia jak i Amelka - pobrudził się podwójnie. Ale tu nadmienię, że dzięki dużym rozmiarom śliniaka plamy powstały tylko na nim, ubrania pozostały nienaruszone. Nadeszła chwila prawdy - czyszczenie. Po miejscowym odplamieniu okazało się, że materiał rzeczywiście nie przepuścił ani plam żywnościowych ani wody. Całość potraktowałam silnym strumieniem wody, więc wodoodporność została pokonana, ale ... plamy też. A co to oznacza? Że nie trzeba prać go w pralce, co cieszy mnie ogromnie, bo taka forma oczyszczania zabija rzepiane zapięcia. Dwa plusy za jednym zamachem. Dodam, że poddałam go także próbie zaschniętych resztek. I spisał się tak samo - bez brudnych zarzutów.
Teraz sam materiał. Moja siostra stwierdziła - bardzo trafnie zresztą - że to jest taka mięciutka pianka. Po prostu tworzywo nowej generacji.
Co do rzepów. Są to zapięcia, które zazwyczaj nie spełniają swojej roli, ponieważ dzieci, zafascynowane nowościami (a w tym przypadku dużym, przykuwającym wzrok gadżetem) podejmują zawzięte próby wygniecenia, zerwania i wyrzucenia ich. I w tym przypadku się nie pomyliłam. Marysia, kiedy zobaczyła 'obcego' uwieszonego na szyi natychmiast postanowiła go sforsować. I tu pojawił się element zaskoczenia. Jej małe zwinne rączki nie zdołały zerwać śliniaka!




Minęło kilka dni obserwacji. Na tej podstawie mogę śmiało wysunąć wnioski. Estetyka wykonania, nowoczesny charakter postaci oraz śmiała, żywa kolorystyka zachęcają wizualnie. Zauważcie na zdjęciach jak ładnie śliniaczek komponuje się z dziewczynkami. Dotykanie piankowego sowiastego kołnierzyka to czysta przyjemność. Codzienne mycie nie wyrządza mu krzywdy: nie deformuje go ani nie powoduje dysfunkcji zapięcia.

Czy posiada jakieś wady? Z pewnością nie, ale warto wiedzieć pewną rzecz. Suszenie zajmuje mu trochę czasu, więc należy myć go zaraz po posiłku. Poza tym śliniak posiada kieszonkę do wyłapywania jedzenia. Jest ona mała i szczerze mówiąc nie wprawiła mnie w euforię, choć kiedy coś spadało to trafiało do niej. Nie sądzę jednak, żeby to śliniakowi umniejszało. Zabezpiecza on ubranka bardzo dobrze, a w przypadku dzieci, które uczą się samodzielnego jedzenia to fakt jest taki, że musiałyby mieć one na sobie kombinezon, a dookoła folię zabezpieczającą, żeby uchronić siebie i otoczenie przed zabrudzeniem.

Mr. Wu nie trafił na stertę. Wisi dumnie przyczepiony do krzesełka do karmienia. Krzesełko jest z drewna, więc zapewne czuje się tam jak w domu. Nie mam wątpliwości, że zostanie u nas na stałe. Mam cichą nadzieję, że jego przyjaciele również do nas dołączą. Zachęcam i Was do przygarnięcia i pokochania ich.

A oto jak Mr. Wu prezentuje się u nas




























6 komentarzy:

  1. Cudny ten śliniaczek!!:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda! Wszystkie inne też są cudne, ciężko się zdecydować na jeden :)

      Usuń
  2. o jak cudownie , że poruszyłaś temat śliniaczka ponieważ jestem na etapie poszukiwań śliniaka "idealnego" ;)
    dość mam już moich materiałowych , które za pan brat są z plamami i nie chcą się z nimi rozstać pomimo wszelkich prób , namaczania , traktowania odplamiaczami itp ;) Zaraz kupię i mam nadzieję, że Nikodem i ja będziemy zadowoleni , on pięknymi kolorami , a ja łatwym utrzymaniem go w czystości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam wątpliwości, że spełni Wasze oczekiwania. Dziś poddałam go jeszcze jednej próbie: usunięcia plam nawarstwionych i zaschniętych z kilku dni. Zmyły się bez najmniejszego protestu pod bieżącą wodą. Lekko musiałam je machnąć gąbką no ale śliniak jest z powrotem jak nowy :)

      Usuń
  3. U nas śliniak był zdzierany prawie od samego początku. Wkurzał Szymka i nie było sposobu, żeby go przekonać. Ten jest faktycznie uroczy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasze śliniaki też były zrywane do momentu, kiedy dziewczynki zorientowały się, że zakładanie ich zwiastuje posiłek :) Ale zanim się tego nauczyły to rzepy zostały pozbawione przyczepności, bo wymagały prania w pralce.

      Usuń

Keep calm and leave a comment