środa, 7 maja 2014

Smak dzieciństwa

Przypadłością ludzką jest brak perspektywicznego myślenia. Działamy doraźnie, bardzo często nie patrząc w przyszłość, na konsekwencje. Można jednak zaobserwować coraz większą świadomość rodziców o skutkach swoich poczynań, ale nadal nieugięty front trzymają ci, którzy wyrośli na niedouczeniu, ignorancji i niezapobiegliwości. Wciąż wielu rodziców za argument, przemawiający ZA podsuwaniem dzieciom słodyczy w zbyt wielkiej ilości i zbyt wcześnie - uznaje sformułowanie "smak dzieciństwa". Nadal popularnością, usprawiedliwiającą podawanie dzieciom świństw (tak, to dobre słowo), cieszy się niefrasobliwe stwierdzenie "a ja jadłam i żyję" (często dodawane jest również "i nic mi nie jest"). Nieustannie powtarzają się bezmyślne przekonania "po trzecim roku i tak zdrowe żywienie szlag trafi" jako skwitowanie swojej nonszalancji w układaniu menu najmłodszych. Niestety wśród mam wypowiadających się na forach obserwuję nie tyle kurczowe trzymanie się swoich racji i zamknięcie się na kontrargumenty, co również odurzające przekonywanie o swojej prawdzie osoby, które jeszcze nie kumają za bardzo o co w tej całej bajce żywieniowej biega.



Ale co z tą perspektywą myślenia? Otóż ludzie, o których wspomniałam myślą płytko, patrzą wstecz, na swoje matki i babki - oczywiście bezkrytycznie. Nie zastanawiają się czy i jak te ich prehistoryczne metody żywieniowe wpłynęły na nie same. Bo przecież skoro ŻYJĄ to z pewnością babcine złote rady są godne użycia. Prawda jest jednak taka, że tylko niewielka część z tych osób rzeczywiście nie boryka się z problemami ze zdrowiem. Nie twierdzę, że większość kłamie. Po prostu nie każdy zdaje sobie sprawę, że konieczność Raphacholinu i Espumisanu jest dalekosiężnym efektem przedwczesnych ciężkostrawnych przysmaków, które tak wspaniale wspominają z dzieciństwa. Nie każdy podejrzewa, że te śliczne lizaczki i umazane czekoladą mordki, które z westchnieniami zachwytu oglądają na swoich zdjęciach z czasów, kiedy ich niemowlęca pamięć była jeszcze wątła - są sprawcami ich pokruszonych, zaplombowanych czy usuniętych czwórek, piątek i reszty uzębienia. I to tylko najpopularniejsze dolegliwości. Tych nie dotkniętych takim lub jeszcze innym wyrokiem jest niewielu. Szczerze im zazdroszczę.

Przyjęło się myśleć: "kurde, zjadłam dzisiaj orzech i mi się ząb ułamał", "matko, ale w poprzedni weekend pogrillowałam, karkówkę czuję do dzisiaj", "no nie mogę przestać jeść po tej ciąży, te hormony mnie wykończą". Wszystkie dolegliwości zdają się być winą dzisiejszą, świeżą, bez zamierzchłej przeszłości. Szkoda, że nie wystawiamy aktu oskarżenia "smakom dzieciństwa" i nie rozliczamy się z nimi sprawiedliwym procesem. Nie po to, żeby rzucić się na pożywkę wyrzutom sumienia, albo wstąpić na wojenną ścieżkę z ubogimi w świadomość właściwego żywienia rodzicielami, ale po to, żeby zrozumieć jaką przyszłość możemy zafundować naszym dzieciom i jak wiele od nas zależy.

Skrótowo zaznaczę o jakie punkty newralgiczne w żywieniu toczą się nierozstrzygnięte boje i zaciekłe dyskusje. Sól, cukier, słodycze, mielonki, pasztety, tłuszczyska - to główne przyczyny sporów o dietę niemowląt i małych dzieci. A gdyby tak zastanowić się jak te 'wspaniałe' i 'konieczne' smaki podziałają na nasze pociechy za kilka, kilkanaście lat? Może historia jak ta pobudzi wyobraźnię:

Jej smaki dzieciństwa: truskawki, rabarbar, cytryna, jagody, musy owocowe. Bajka ... tylko z pozoru. Nie znała smaku żadnego z tych owoców. Każdy zabijany był kładzionym grubymi warstwami cukrem. Po zjedzeniu owoców zostawał cukier zabarwiony ich sokiem. Też był przepyszny. Mama dawała, pozwalała, ba - cieszyła się, w końcu dziecko tak uwielbiało owoce. Nie wiedziała, że z tego uwielbienia dziecko potajemnie opróżniało schowane w szafce zapasy cukru. Pierwsza kostka czekolady - ble. Mama podzielała jej zdanie, ale ona cały czas, na około słyszała, że czekolada jest zdrowa, że dziecko powinno, że tego ważnego smaku się nie zapomina. Nie sięga pamięcią czasów, kiedy zakochała się w czekoladzie. Pamiętała tylko i długimi latami powtarzała sobie dźwięczące w głowie usprawiedliwienie, że czekolada jest zdrowa, że dziecko powinno, że tego ważnego smaku się nie zapomina.
Parówki kupowali wszyscy, więc i jej nie ominęła ta przyjemność. A mortadela była przepyszna. Ale koniecznie z majonezem, keczupem i musztardą. Nie osolonego makaronu nie tknęła. Nieosoloną kukurydzą pluła. Uwielbiała szarlotkę, zwłaszcza solidnie posypaną cukrem i broń Boże, żeby jabłka były kwaśne. Od rodziców słyszała tylko "nigdy nie chciałaś jeść warzyw".
"Nie, moje dziecko nie ma problemów. Ząbki piękne. No brzuch czasem ją boli, ale przecież to normalne u dzieci" - słuchała zza ściany kilkunastoletnia właścicielka krzywego zgryzu i czterech zaplombowanych zębów, wcinająca właśnie kolejną paczkę wymuszonych na mamie czipsów, popijanych pepsi z puszki.
Przed ukończeniem pełnoletności jej ulubionymi daniami były pieczone udka i skrzydełka, koniecznie spalone na wiór, żeby skórka dobrze chrupała, koniecznie przyprawione glutaminianem sodu, żeby smak był zabójczo wyrazisty. I jeszcze wołowina poszarpana w cieniusieńkie strzępki, wysmażona na sztywno. I ziemniaki okraszone tłuszczem ze smażenia. Kanapki tolerowała przede wszystkim z pasztetem i ogórkiem konserwowym. Frytki nauczyła się robić sama. Nikt nigdy nie powiedział jej, że olej nie może być smażony więcej niż raz, a już na pewno nie pięć razy, ani wstawiany do lodówki w słoiczku, żeby zużyć go następnego dnia do kolejnych pięciu smażeń.
Na studiach potrafiła samodzielnie ugotować zupkę typu 'chińska', mielonego z zamrażarki i frytki. W pewnym momencie to zacne grono zasilił rosół na wegecie i kostkach rosołowych.
Teraz jest matką dwójki dzieci. Teraz, kiedy dzieci cierpią na nietolerancje pokarmowe odnajduje również swoje dolegliwości i ich przyczyny. Teraz patrzy ze zgrozą na swoją przeszłość i niemym krzykiem lamentuje nad swoim pokiereszowanym układem pokarmowym. Teraz, po zmianie sposobu żywienia całej swojej rodziny nie potrafi odciąć się od sięgania w sklepie po parówki i mielonki, od narkotycznego łaknienia czipsów, napojów gazowanych, czekolad wszelkiej maści i frytek. Teraz schab, który nie jest panierowany i smażony nie jest wart swojej szlachetnej nazwy 'schabowy'. Teraz nie potrafi obejrzeć filmu bez przekąsek. Teraz, kiedy nałogowo je, przegryza coś, wrzuca na ząb zupełnie o tym nie myśli, robi to automatycznie, bez instynktu samozachowawczego. Teraz przechodzi na drastyczny odwyk, wywołany przede wszystkim ciążą i karmieniem chorych dzieci. Teraz cierpi głód, czuje obrzydzenie do niedoprawionych potraw, fiksuje z niemożności pochłonięcia pożądanej dawki tłuszczu i słodyczy. Teraz bezskutecznie szuka ekwiwalentów zakazanego jedzenia. Teraz boleśnie odczuwa piętno najbardziej niezdrowych dań, jakimi napychała się dawniej. Teraz ma żal do matki, która na to wszystko pozwoliła. Teraz idzie w zaparte, żeby naprawić szkodę wyrządzoną sobie samej. Ale ... ma męża. Jego młodość to druga taka historia. A jemu jest trudniej. I on ciągnie ją do dołu. On kusi. On nie potrafi się powstrzymać. Ale oni oboje wiedzą, że swoim dzieciom nigdy nie wyrządzą takiej krzywdy. Bo znając swoje życie świadomie patrzą w przyszłość dzieci.

Wniosek z tego taki, że problemem nie jest podanie dziecku cukierka czy czekolady od czasu do czasu. Problem pojawia się wówczas, gdy zaczyna się tracić nad tym kontrolę. Gdy wydaje się nam, że wszystko jest w porządku, że panujemy nad tym, a tak naprawdę małymi kroczkami pozwalamy dzieciom na samowolkę. Gdy widząc półki sklepowe przepełnione tanimi, popularnymi produktami leniwie zatracamy nasze ideały o zdrowiu.
Tzw smaki dzieciństwa mały człowiek zdobywa na życzenie rodziców. To im się wydaje, że ich smaki dzieciństwa są kluczem do szczęścia. A tak naprawdę to tylko i wyłącznie rodzice płakaliby, gdyby nagle im owe smaki zabrano. Dziecko przyzwyczajone do właściwego żywienia będzie dobrze wspominało warzywa i owoce i nie ma w tym niczego nieodpowiedniego. To nam żal odstawić to, co przez lata podtykali nam rodzice, a nie dziecku, które jest jeszcze białą kartką w tych sprawach. A czy po trzecim roku życia wszystkie te starania szlag trafi zależy również od nas. To przez 3 pierwsze lata dziecko kształtuje swój 'smak dzieciństwa' i do niego będzie wracało we wszystkich kolejnych latach. Nie raz spróbuje coli, czipsa, hamburgera, bo naturalnym odruchem człowieka jest próbowanie. Ale czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci.

2 komentarze:

  1. Frytki na kilkukrotnym oleju, tłuste placki ziemniaczane, ziemniaki polane tłuszczykiem z patelni, bo inaczej suche, przez gardło jakoś ciężko przechodzą :) I mielonka, turystyczna konserwa, koniecznie w plecaku na kolonie. I jeszcze schabowy, między dwoma pajdami chleba - na drogę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjaciele z młodości ;) A teraz utrapienie wszechczasów.

      Usuń

Keep calm and leave a comment