piątek, 13 czerwca 2014

Matka jedenastomiesięcznej córeczki i jej dwuletniej siostry.

Patrzę na Manię i rozmyślam. O tym, że to taki maleńki ludzik, koślawy jeszcze, bez wyobraźni. Taki, który bez oporów rzuci się na brzeg łóżka i wielce się zdziwi, że zaczyna się z niego turlać. Taka z niej gapa, którą trzeba prowadzić za rączkę i co rusz podnosić sprzed nóżek klocki i figurki, żeby przypadkiem się nie nadziała. Taka z niej niekumata istotka, której trzeba non stop tłumaczyć, że na śniadanie, obiad i kolację nie jada się chrupek. I myślę sobie, że w tym wszystkim, co jej nie wychodzi i czego nie rozumie jest przeurocza. Kiedy coś poznaje to się tym tak pięknie dziwi. A jej szczera radość z małego sukcesu chwyta za serce. Chwieje się kiedy chodzi, ale próbuje biec. Upada, ale mówi 'bam' i od razu się podnosi. A po kilku chwilach okazuje się, że wszystko zaczyna rozumieć. Jest coraz sprawniejsza i coraz mądrzejsza. I że ta cała droga rozwojowa ma sens.




Czekałam na moment, kiedy zacznie przemieszczać się dwunożnie. Żeby jej wszędzie nie nosić i żeby Amelka przestała być zazdrosna. Od dwóch tygodni chodzi i jest łatwiej, zdecydowanie. Potrafi przewędrować od jednej zabawki do drugiej, zająć się nią, pośpiewać sobie. Jest radocha. Ale zaczęły się mnożyć inne niedogodności. Wszystko, co przerabiałam z Amelką nagle się podwoiło. Płacz w trybie stereo, dubeltowe niezrozumienie, konieczność dwukrotnego zwiększenia zmysłu ostrożności, podwójne usypianie, spotęgowany bałagan i rozdwojenie jaźni przy animacji zabaw. Są momenty, kiedy da się zająć je obie razem. Ale ile można się bawić w kółko graniaste, czy oglądać Uki? A mimo to budzę się rano, ubieram w pogodny nastrój i ruszam na front codzienności z uśmiechem. Czasem potrzeba pomocy, bo na dłuższą metę można zeschizować. Ale kiedy odsiecz nadchodzi to wystarczy chwila, żeby zatęsknić. Za tymi buziakami i przytulasami, za czterema małymi ząbkami, za wąchaniem kwiatków, za zbieraniem śmieci po całym domu, stawianiem koszy na stołach i parapetach, za zerwanymi zasłonami. Nawet za kółkiem graniastym.



I wówczas zaczyna się lęk separacyjny. Mój. Niespodziewanie orientuję się, że przestaję mieć nad Marysią pełną kontrolę. Sama wie, czym chce się zająć, dokąd iść. Wyraża sprzeciw, kiedy przenoszę ją nie tam, gdzie chce. Decyduje o sobie i akcentuje własne zdanie. Jestem i dumna i stęskniona. Może dlatego, że zawsze była córusią tatusia? To Amelka była i jest moja bezgranicznie. Łatwo jest mi się pogodzić z tym, że Mania śpi w swoim łóżeczku, w osobnym pokoju, ale w ciągu dnia cały czas doskwiera mi niedosyt. Miewam nawet wyrzuty sumienia, że za mało uwagi jej poświęcam. Bo gotowanie, bo zakupy, bo proza codzienności, bo Amelka. No właśnie, drugi maluch, któremu zdarza się nieobliczalność. Jeszcze nie mówi i widać, że ją to wkurza. Kocha siostrę, ale czasami nie ma wyczucia i ściska ją za mocno. I trzeba interweniować, produkować się, rozmawiać, znosić rozsadzający czaszkę wrzask. A one nie łapią, że szkoda czasu na łzy, bo można go genialnie wykorzystać na zabawę. No nie łapią i płaczą.



Kiedy jestem sama z Marysią jest cudnie. To takie moje małe Słoneczko, które daje nieskończenie mnogie światło i ciepło. Nic nam nie przeszkadza w cieszeniu się. Zabawiamy się nawzajem i 'żartujemy'. Wszystko chce pomacać, wsadzać paluszki, sprawdzać, nosić, deptać. Więc mówię jej co do czego służy i dlaczego nóż nie jest do zabawy. Rozwijamy również temat papieru toaletowego. Słucha z uwagą i pokazuje paluszkiem. Widzę, że się uczy. Czasami muszę ją strofować, że śmieci wypadałoby pozostawić w koszu, a jedzenie z podłogi resztek ostatniego posiłku nie należy do najzdrowszych. Ale wszystko to przyjmuje z uśmiechem. Znaczy olewa to i dalej sięga po okruchy. W sumie to taka motywacja do wielorazowego odkurzania. Ale kiedy jesteśmy tylko we dwie to zawsze mam na podorędziu dodatkowe zapasy cierpliwości.



Przekraczam się jak tylko potrafię. Chcę zarówno wychowywać je świadomie i pedagogicznie jak i porządnie dbać o dom. Mieć czas na realizację swoich planów, o chwili wytchnienia nie wspomnę. A czasami nerw łapie z nienacka. A to ból głowy, a to pośpiech. I to wszystko trzeba później naprawiać i znów się przekraczać. Kombinuję, staram się, zajeżdżam mózg reorganizacją czasu. Szkoda mi tylko, że tak często spotykam się z niezrozumieniem ze strony najbliższych. Nikt nie pyta o moje samopoczucie, nie proponuje chwili relaksu. Często czuję, że mam prawo poprosić o pomoc tylko wówczas, gdy niespodziewanie spiętrzają mi się obowiązki i nie wyrabiam. I dopóki haruję jak wół mogę liczyć na wsparcie. Każde sięgnięcie po książkę, czy zerknięcie do komputera jest traktowane jako objaw zbyt dużej ilości czasu. Serial to już rozpusta. Mam jeden jedyny, na który lubię popatrzeć dla odmóżdżenia. Od września obejrzałam dwa odcinki. O współudziale w świadomym i mądrym wychowaniu mogę sobie tylko z westchnieniem pomarzyć. A tak mi się roją fantazje o imprezie, rowerze, czymś tam... i aby w odpowiedzi na prośbę o zajęcie się dziećmi nie usłyszeć pytań typu 'a na długo?'. Bo wówczas, nawet kiedy idę to i tak ciąży na mnie widmo pośpiechu i stres. Małżon często rozumie i nie focha. Ale jego jest mało w domu. Dla mnie za mało. I tęsknię za nim, nawet kiedy jest. Bo gdy wieczór mamy w końcu dla siebie, dzieci pójdą spać o 20 to i tak musimy zająć się sprawami, na które nie było czasu w ciągu dnia. A ja chcę dla Was pisać. Przynajmniej to utrzymuje mnie na powierzchni.

A mimo to budzę się rano, ubieram w pogodny nastrój i ruszam na front codzienności z uśmiechem.















4 komentarze:

  1. Zrobiło mi się smutno, wzruszyłam się, a zarazem poczułam się silniejsza. Takie różnie emocje obudziły się we mnie po przeczytaniu tego posta.Lepiej mi, bo teraz wiem , że nie tylko ja mam słabszy dzień, w którym czuję, że chciałabym być chociaż przez godzinę sama, dalej od mojego dzieciątka , mając przy tym wyrzuty sumienia, że jak ja , mama , mogę tego chcieć. Tak, czasem tego potrzebuję ale tylko na chwilę, bo właśnie za tą chwilę już tęsknie za moim największym , małym szczęściem. Mam tylko jedno dziecko, które pochłania mój cały czas, do tego dom, a jakby jeszcze doszła praca zawodowa? Agatko, podziwiam Cię, że dajesz radę z 2 córeczkami , które są jeszcze takie malutkie, między którmi jest taka mała różnica wieku dlatego tak bardzo Cię potrzebują blisko, jak najbliżej, a dom? jestem pewna , ze znakomicie sobie radzisz , a to , że czasem kurz gdzieś lezy , a Ty chciałabyś z nim poleżeć i chwilę odpocząć , to nic złego ! :) Jesteś wspaniałą Mamą i masz wspaniałą rodzinę :)
    Dziękuję za ten post :)
    Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah to prawda, że czasem kurz zaprasza mnie do poleżenia razem z nim :) Ale chociaż zmęczenie wbija mnie w fotel to jednak strasznie wkurzający jest widok kotów po kątach.

      Twoje odczucia są czymś uzasadnionym. Każda mama potrzebuje oddechu. Nie tylko, żeby sprawić sobie przyjemność, ale żeby również mieć świeży umysł i energię do zabawiania - z natury - grymaśnego malucha :) Równowaga musi być.

      Jestem przekonana, że Niko wybaczy Ci te marzenia o samotności i będziecie żyli razem długo i szczęśliwie :D :*

      Usuń
  2. Oj doskonale Cię rozumiem... Niestety my nawet nie mamy z kim zostawić Bartka nawet na chwilę, bo za granicą jesteśmy sami, cała rodzina mieszka w Polsce. Razem możemy wyjśc z domu kilka razy w roku, kiedy moi rodzice są u nas. Poza tym całe dnie spędzam sama z synkiem, bo mąż pracuje i zanim wróci do domku to jest już wieczór... Takie są właśnie realia życia za granicą :( Ale nauczyliśmy się dzięki wykorzystywać każdą wolną chwilę na przebywanie razem, na wspólne wycieczki. Musimy się uzupełniać, bo inaczej byśmy zwariowali :)
    Poza tym pisanie bloga daje mi taką odskocznię od codzienności, to kiedy go piszę to mój czas...

    Głowa do góry i życzę jak najwięcej chwil dla siebie i relaksu
    Pozdrawiam,
    Ewelina

    OdpowiedzUsuń
  3. W Twoich słowach kryje się coś, czego mimo wszystko Ci trochę zazdroszczę. Mianowicie fakt, że jesteście sami. Wiem, że napisałam iż brakuje mi wytchnienia, ale chodzi o coś innego. Nauczyliście się być prawdziwą rodziną i odpoczywać we własnym gronie lub wynajdować swoje sposoby na wypoczynek. My niby mamy pomoc, ale de facto nie jest ona zbyt pomocna. Kiedy mam świadomość, że mogę komuś powierzyć dzieci to staram się to robić. A później okazuje się, że to był kiepski pomysł. I trudno tu uczyć się na błędach. Więc sytuacja jest nieco skomplikowana. Ale i tak wydaje mi się, że gdybym była sama to łatwiej byłoby mi gospodarować czasem. Byłabym silniejsza.

    W blogu też znajduję odskocznię. Takie wyjście do świata, choćby wirtualnego :)

    Dzięki za dobre słowo :)
    Pozdrawiam Was ciepło

    OdpowiedzUsuń

Keep calm and leave a comment